Janina Landsberg - Śmieciuszewska




Szesnastoletnia Janina Śmieciuszewska wykazała się ogromną odwagą i hartem ducha podczas ataku wojsk bolszewickich na Płock. Gdy pod wpływem paniki, żołnierze zaczęli opuszczać swoje posterunki, ona nie straciła zimnej krwi i sama zaczęła organizować obronę, choć nie miała broni ani doświadczenia wojskowego. Uratowała też życie rannemu polskiemu żołnierzowi, chroniąc go przed kozakami. Jako jedna z dwóch kobiet broniących miasta została odznaczona Krzyżem Walecznych przez marszałka Józefa Piłsudskiego.

Janina Landsber-Śmieciuszewska (1904 –1994 ) była członkinią Służby Kobiet Polskich i gorącą i odważną patriotką. 19 sierpnia 1920 r. wyruszyła wraz z dwoma żołnierzami do okopów by zawieść obrońcom miasta opatrunki i czystą bieliznę. Podczas ataku bolszewików na miasto, część polskich żołnierzy uległa panice i zaczęła uciekać. Młoda sanitariuszka wybiegła na ulicę i w rejonie Rynku Kanonicznego zaczęła nawoływać do oporu. Posłuchała jej grupka wojskowych i cywili. W okolicy Starego Rynku zostali ostrzelani przez nieprzyjacielskich żołnierzy. Na domiar złego do Śmieciuszewskiej i rannego żołnierza zbliżyli się kozacy. Tylko przytomność umysłu dziewczyny sprawiła, że nie zostali zabici przez bolszewików. Wspomnienia z tamtych tragicznych i bohaterskich wydarzeń opisała w swoim pamiętniku:

Wciąż oczekiwałam, że przyjdzie nam ktoś z pomocą, ale nic i nic. Zaczęłam się w duchu niepokoić, kto wie, może źle robię, trzymając się tu, może tam w sztabie mieli inne plany, a ja tu psuję, a w dodatku narażam niepotrzebnie  życie tej gromadki, która tak dzielnie trzyma się bez dowódcy. Ten i ów zaczął się wycofywać za gmach sądu i wkrótce zostałam  sama z dwoma żołnierzami, osłaniając ten odwrót. Cofnęliśmy się w końcu i my do tego ogrodu. Widać już było w dole Wisłę... Tu nas dosięgły kule. Jeden z żołnierzy padł zabity na miejscu. Drugi ranny został w kolano. W pierwszej chwili instynktownie chciałam biec dalej, ale opanowałam się. Nic tam już po mnie, a tu obowiązek nakazuje zostać z tymi, których na śmierć prowadziłam. O jedną dziewczynę mniej - dziury w niebie nie będzie... 
Temu, co upadł twarzą do ziemi nic już pomóc nie mogłam. Nachyliłam się nad drugim. Zauważyłam, że był to widocznie świeży ochotnik, bo nie miał nawet munduru, tylko sportowe ubranie. Nie biorąc się do opatrunku, zdjęłam mu czym prędzej pas z ładownicami i razem z karabinem i legitymacją żołnierską (Stanisława Jeziorańskiego) wyrzuciłam to w gęste krzaki. Wtedy dopiero zaczęłam robić mu opatrunek upominając, by mówił bolszewikom, że jest rannym robotnikiem, który przypadkowo tu się znalazł i nie ma nic wspólnego z wojskiem. Zaledwie zdążyliśmy się umówić, gdy zza gmachu sądu wyjechał oddziałek bolszewickiej kawalerii. Zobaczywszy nas z daleka zmierzyli do nas z karabinów. Wstałam, wysunęłam się naprzód i - podnosząc ręce do góry - zawołałam: - „Nie strelajcie! Tut niet sołdat! A tot ranienyj raboczij naszołsia zdies słuczajno!” [Nie strzelajcie! Tu nie ma żołnierzy! To ranny robotnik, który znalazł się tu przypadkowo.]  Podjechali wówczas do nas śmiało. Wiedziona dziwnym jakimś wewnętrznym nakazem podsunęłam się do nich bliżej, poklepałam po karku pięknego konia, tego co jechał przodem pochwaliłam, że jest ładny i zapytałam spokojnie, czy są z oddziału słynnego Budionnego. Odpowiedzieli: „Niet, Budionnyj tiepier na jugu, my kubanskije kozaki". [Nie, Budionny jest teraz na południu, jesteśmy kozakami kubańskimi.] Powiedziałam, że przyjemnie mi poznać kubańskich kozaków, którzy dzielnie bili Niemców, znają się na prawie wojennym i na pewno nie zabiją bezbronnych. Patrzyli na mnie jakby zdziwieni. W końcu jeden z nich zawołał ukazując rannego: - „A eto kto?". [Kto to?] Powiedziałam, że ranny robotnik, a on na to: - „Nu charaszo, tak my jego i prikończym, puść nie muczitsia i rzucił się na rannego. [No dobrze, więc skończymy z nim, niech się nie męczy.] Zasłoniłam go rękoma, wołając: - „To wstyd, żebyście mogli podobnie myśleć!" 
Zaczęli się między sobą kłócić. Jedni krzyczeli „ubić!", inni - „niet!" W końcu jeden z nich, ten, co jechał przodem, powiedział: - „Nu charaszo!” „Iditie siostra wpieriod i pokazywajtie, gdie zdies waszi". [No dobrze! Idź siostro naprzód i pokazuj, gdzie są wasi.] Powiedziałam, że jestem na froncie dla robienia opatrunków, a nie prowadzenia żołnierzy, którzy wstydziliby się przecież babskiego przewodnictwa. Uśmiechnął się (inni też) i powiedział: - „Nu charaszo! Gawarit to wy umiejetie. No, wsio taki, wy gieroj siostra. U nas takich niet, czto pod pulami s ranienymi sidiat”. [No dobrze! Mówić to wy umiecie. Ale wszystko jedno, jesteście bohaterem. My takich nie mamy, które by pod kulami opiekowały się rannymi.]  – „A u nas wsie!" [A u nas takie wszystkie] zawołałam za odjeżdżającymi. 
Nie kończąc opatrunku, którego nie rozpoczęłam nawet, pomyślałam, że trzeba drapnąć z tego miejsca. Przyjdzie inny oddział, która nas bliżej widział i może być źle. A jeśli dadzą łupnia tym, co pojechali, to wracając zemszczą się na nas. Trzeba uciekać, ale jak? Ranny iść nie może. Podciągnęłam go z trudem do muru. Mówił, że nie może stanąć, wił się z bólu. Powiedziałam, że nie ma gadania, musi i koniec. Dźwignęłam go jakoś w górę i - nie słuchając jego jęków - ciągnęłam w uliczkę do najbliższej bramy. Szedł. Opierał się o mur i o mnie. Jak na złość pierwsza brama była zamknięta. Dopiero drugą udało mi się otworzyć. Weszliśmy, a raczej – toczyliśmy się na podwórze. Ranny osunął się na brzuch, a ja czym prędzej zatarasowałam bramę. Zobaczyli nas ludzie z okien sutereny i wybiegli nam na pomoc. Wciągnęli nas oboje półprzytomnych do tych suteren. Tam rannym zaopiekowały się kobiety, a ja chwilę odpoczęłam, po czym postanowiłam iść, bo może tam, na ulicy jeszcze ktoś potrzebuje pomocy. 
Mój dzielny żołnierzyk Stanisław Jeziorański zaczął mnie prosić, żebym nie szła, bo mogą tam być bolszewicy. Powiedziałam mu, że on bohatersko do końca spełnił swój obowiązek, a ja jeszcze swego nie spełniłam, a mam pełen fartuch opatrunków. Pożegnaliśmy się. Wybiegłam na ulicę. Na placu przed odwachem, któryśmy najpierw zdobyli, byli nasi. Między nimi i ci, co ze mną przyszli znad Wisły. I ten ranny w palec oficer, a obok niego drugi energicznie komenderował obroną i kazał budować barykady (Dowiedziałam się dziś, że to był porucznik Edward Świstelnicki). Kamień z serca mi spadł. A więc nie na próżno poszły nasze wysiłki i zrobiliśmy widać to, co trzeba było zrobić 1.

Janina Landsberg-Śmieciuszewska Rościszewska została odznaczona Krzyżem Walecznych, „Krzyżem Waleczności”, jak pisano w prasie. Siedem lat po tych wydarzeniach ukazał się  z nią wywiad w czasopiśmie „Mazowsze Płockie i Kujawy”. Na zakończenie relacji stwierdzono:

Bohaterski czyn panny Landsberg-Śmieciuszewskiej nie poszedł na marne, gdyż na oczyszczony przez nią od wroga Rynek Kanoniczny major Mościcki dowódca przyczółka mostowego „Płock” posłał wkrótce posiłki, które wraz z ludnością Rynek ten już do rana dnia następnego t. j. do nadejścia odsieczy z za Wisły w rękach naszych utrzymał 2

Podczas II wojny światowej Janina razem ze swoim mężem Lechem Rościszewskim ukrywali Żydów w swoim domu w Dolinie Będkowskiej. W ich mieszkaniu spotykali się też żołnierze Armii Krajowej. Syn Janiny – Michał należał do AK. Rościszewscy ukrywali u siebie małego Pawła Wagnera, któremu dzięki temu udało się przetrwać wojenną zawieruchę. 15 stycznia 1990 r. Janina Rościszewska wraz z mężem Lechem Marią i dziećmi: Lechem Michałem i Janiną zostali uhonorowani przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata 3.

_____________________

1. Cyt. za: Janina Śmieciuszewska-Rościszewska, Kartka z dziennika (19 sierpnia 1920 r.), przygotował do druku G. Gołębiewski, „Notatki Płockie” 2012, nr 4. S. 21-22.

2. K. B. M., W rocznicę obrony Płocka. Jak spędzony bolszewików z Rynku Kanonicznego. Relacja Janiny Landsberg-Śmieciuszewskiej-Rościszewskiej, odznaczonej „Krzyżem Waleczności”, „Mazowsze Płockie i Kujawy” 1927, nr 7-8, s. 68, [także w wersji cyfrowej, dostęp 26 stycznia 2022] Jagiellońska Biblioteka Cyfrowa

3. A. Zawadzka, Rodzina Rościszewskich, Polscy Sprawiedliwisprawiedliwi.org.pl [dostęp 26 stycznia 2022].    



Strona wykorzystuje COOKIES w celach statystycznych, bezpieczeństwa oraz prawidłowego działania serwisu.
Jeśli nie wyrażasz na to zgody, wyłącz obsługę cookies w ustawieniach Twojej przeglądarki.

Więcej informacji Zgadzam się