Robert Oszek



Marzeniem Roberta Oszka były podróże morskie i dlatego już jako nastolatek porzucił szkolę ludową w Gliwicach i potajemnie zaciągnął się na norweski statek w Hamburgu. Jako ochotnik wstąpił do marynarki cesarskiej. Za swoje dokonania podczas I wojny światowej został dwukrotnie odznaczony Krzyżem Żelaznym. 

Gdy w 1918 roku odrodziła się Polska i tworzyło się Wojsko Polskie, poprosiłem o zwolnienie z cesarskiej marynarki. Niemcy się nie zgodzili, to sam przedostałem się przez granicę i na ochotnika zgłosiłem się do służby w Wojsku Polskim. Jako podporucznik służyłem we Flotylli Pińskiej. Za udział w wojnie polsko-bolszewickiej zostałem awansowany do stopnia porucznika. Do jesieni 1920 roku służyłem na monitorze „Mozyrz”.

Kiedy bolszewicka nawała została odparta, zrozumiałem, że jestem bardziej potrzebny na rodzinnej, śląskiej ziemi. Już w lutym 1920 r. wstępem do Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska W maju 1921 r., kiedy wybuchło III powstanie, sformowałem oddział złożony z weteranów marynarzy. Tak, dobrze słyszeliście, oddział marynarzy na Śląsku. Gdy powstańcy opanowaliby miejscowości wzdłuż linii Odry, ja i moi żołnierze mieliśmy przejąć urządzenia portowe, zabezpieczyć śluzy i statki handlowe. Moim marzeniem było utworzenie flotylli rzecznej, na wzór tej na Prypeci. Nie były to wcale plany nierealne, wojska powstańcze zajęły urządzenia portowe w Koźlu. Niestety, niemiecka ofensywa udaremniła moje plany o utworzeniu śląskiej flotylli rzecznej. Nie chciałem, żebyśmy walczyli jako piechota, w końcu byliśmy marynarzami. Użycie okrętów na Śląsku było trudne, dlatego stworzyliśmy… okręty na kołach, czyli samochody pancerne. Na moim „okręcie” powiewała piracka bandera, aby budzić strach wśród wrogów! Mój niewielki oddział, wspierany ogniem karabinów samochodu pancernego „Korfanty” był przerzucany na najbardziej zagrożone pozycje, aby prowadzić do ataku lub osłaniać odwrót. Ja zostałem dowódcą opancerzonego płytami stalowymi pojazdu, wyposażonego w siedem karabinów maszynowych. To był nasz pancernik [śmiech]. Podczas zaciętych walk o Lichynię, nieprzyjacielski pocisk trafił w… moją lornetkę. Jej odłamki poraniły mi twarz, ale kto by się tym przejmował.  

Podczas walk w rejonie Góry św. Anny powstańcy zaczęli się wycofywać, wobec ataku przeważających oddziałów nieprzyjacielskich. Ja nie zamierzałem ustąpić, prowadziłem ogień z naszego samochodu. Jednak inni żołnierze zaczęli uciekać. Wiedziałem, że sam nie powstrzymam Niemców, dlatego wskoczyłem na dach samochodu i zacząłem wrzeszczeć: „Stać! Ani kroku w tył, bo strzelam!” Posłuchali.

Strona wykorzystuje COOKIES w celach statystycznych, bezpieczeństwa oraz prawidłowego działania serwisu.
Jeśli nie wyrażasz na to zgody, wyłącz obsługę cookies w ustawieniach Twojej przeglądarki.

Więcej informacji Zgadzam się